Transmission 46
W dniu 23 listopada roku nam miłościwie panującym, po tym jak nasz karawan zaprzęgnięty w cztery kare szkapy mijał krzyże jasnogórskie, co by na wieczór w podziemiach krakowskich z bratnimi duszami przy szklance sznapsa zasiąść, otrzymaliśmy wiadomość, iż kurier w liberii Towarzystwa Pocztowego dostarczył długo oczekiwaną przesyłkę.
To przydługie zdanie nie jest początkiem podróży, którą Doktor Tarr w przebłysku swego geniuszu nazwał terapią “wyjścia z cienia”. To raczej kropka w monologu szaleństwa, jedna z wielu, podsumowanie być może pewnego etapu.
Początek sięga spojrzeniem w trzy lata wstecz, gdy bardziej z ciekawości, a może z podszeptu drzemiącej od zawsze podświadomości otworzyłem drzwi do “Ciemnej Strony Sztuki – Dark Side of Art.” Tam , ja kafkowski urzędnik niższego szczebla, oprócz wciągających mnie mrocznych obrazów, dostrzegłem teksty pisane, wiersze wyrwane niejednokrotnie z jęczących dusz. Jakimś impulsem powodowany, krukiem co wzleciał tak bez pardonu, zamieściłem swój pierwszy pospiesznie napisany po wieloletniej przerwie tekst. Ktoś polubił, ktoś skomentował, choć nawet na to nie liczyłem. Ale tak to się zaczęło. Tak, niczym bohater opowiadania Edgara Allana Poe ” The System of Doctor Tarr and Professor Fether” wszedłem do świata Maison de Sante.
Świat Maison de Sante. Świat pełen potępionych dusz, ulegających perturbacjom ( to jest zakłóceniom zgodnego z prawami Keplera ruchu ciał niebieskich), spowodowanych głównie obecnością innych ciał, ale także oporem ośrodka jak i konotacjom skojarzeniowym słów rzucanych na wiatr, a wszystko to pod okiem doktorów, a wszystko to opisane w “Dzienniku obserwacji”.
W którymś momencie niewysłowionym, klucz od Doktora Tarr dostałem do nieistniejącej rozgłośni radiowej, co na szczycie spalonych schodów wieży Notre Dame się zalęgła. Powiedział: nadawaj słowa, te robaki kłębiące się wśród postrzępionych myśli. Wyjdź z obłędem ze swojej głowy. Nie potwierdził , że to też w ramach terapii. Nie powiedział nic więcej.
Więc się transmituję. Może bez sensu, może niepotrzebnie. Może nikt mnie nie słucha.
O czym to ja mówiłem?
A przesyłka.
Trzymam ją w dłoniach, przerzucam kartki. Nigdy nie sądziłem, że tak daleko zajdę ścieżką, której istnienie tylko przeczuwałem.
Czy ktoś otworzy drzwi do Maison de Sante?
Czy ktoś mnie słyszy?
Czy ktoś tam jest za ścianą?
“Is there anybody out there?”
2 komentarze
Annik
Panie de Cades, czy mam rozumieć, że Pana tomik wierszy zakwitł na jesiennych drzewach i pachnąc nowością szeleści stronami na wietrze.
Darko de Cades
Tak, jak coś kwitnie jesienią, to chyba tylko ja