Transmission 38
Cofam taśmę, do miejsca zagiętego w czasie na stronie 137 “Dziennika obserwacji”. Głosy cofają się w przyspieszeniu jakby zaciągały wszechświat w siebie. Jakby wszystko, nawet ta chropowata ściana przede mną , zapadało się we mnie.
Transmisja 38, a ja wciąż kręcę się wkoło wracając do przeszłych zdarzeń, które zaprowadziły mnie do tego osobliwego pomieszczenia pełnego aparatury nadawczej Marconiego i zamarłych w oczekiwaniu fal radiowych.
“Dziennik obserwacji”, rozdział IV strony 138-140:
“Aż ślepa chropowatość ściany stała się wkręcanym powoli, bardzo powoli, ruchem posuwiście nieustającym, wziernikiem doktorów w umysł, duszę, serce moje ciężko bijące. Znów i znów stała się badaniem, obserwacją, niekończącym się korytarzem, wózkiem inwalidzkim, badaniem i obserwacją zapisywaną ołówkiem w zeszycie, każdym pokojem z zakratowanym oknem, salą przeistoczeń gdzie krzesła w krąg i zwidy pragnień wypływające, łyżeczkowaniem przeszłości zatrzymanej w otwartym szczypcami oku, po schodach w płomienie, skwierczeniem mięsa w salach otępienia i wrzaskiem lewitujących ptaśków, obrazem na kartce, słowem na ścianie. Słowem w ustach doktorów i moim milczącym zdaniem.
Nie rozmawiam
Chowam się
W sobie
Mój cichy
zduszony strach
pełznie
zastawionym stołem
szurającymi krzesłami
skoczną muzyką
Jak tam?
Co sądzisz?
Czy wszystko ok?
Głosy
wokół
Zszyta mimika
wzrok spłoszony
Splątany język
Nijak
Sądzę
Niezmiennie dobrze
Ja nie rozmawiam
Błagam
Ja nie rozmawiam
I znów tabletkami coraz mocniejszymi. Pełnymi garściami. Faszerowanie. Świnia na rzeź. Ubojnia pełna zapachu litości i chloroformu.
Mięso z kośćmi
po trzy kopiejki za kilogram
okazyjnie przecenione
zduszoną duszę
ciągnie
milczenia
sznurkiem związaną
krokiem otępiałym
za krokiem w iluzje
a ziemia
bagnista
ciężka
a niebo
bezduszne
I te diagnozy mnie we mnie wmawiające, niczym chińskie samospełniające się ciasteczka życzeń sprzedawane na receptę przez szarlatana szuję w kamienicy narożnej, piętro trzecie, mieszkania 72. (Adres dobrze znany polizmaistrom).
I te recepty jak powieść w odcinkach wypisywane drobnym drukiem, by stać się kolejnymi stronami zeszytów ściskanych w dłoniach ludzi zapełniających poczekalnię przed gabinetem Profesora Fethera i Doktrora Tarr, gdzieś za miastem na siódmym przystanku wśród pól i zbóż powalonych deszczem.
I te zeszyty, gdzie każdy wpis pełen polubień czy nienawiści. Uzależniająco uzależnionych.
Ach ja !!!
Od tamtego roku
hoduję czerń
krew moją
co wannę z nadgarstków
wypełnia
od godziny wieczornej
na sznurze
myśli zawisłe
żałobnie wiersz piszą
podobno
to płaty obdarte
tak mówią
doktory?
a ja się uśmiecham
jakoś tak krzywo
jeszcze im nie wierząc
Niech i tak będzie, gdyż już nie będzie inaczej.”